Jest to wpis spóźniony. Teoretycznie kalendarzową jesień mamy dopiero od kilku dni. W pamięci jeszcze duszne i słoneczne wakacje, ale nowa pora roku nastała trochę szybciej i równie szybko przechyli się w paskudną zimę. Powieść na lato, powieść na jesień, wiosnę i zimę, czym one w zasadzie miałyby się różnić?
Magazyny dla tak zwanych kobiet uwielbiają takie kategorie. Kochają wciskanie sztuki w ciasne ramy, tak by pasowały do każdego móżdżku. Wybór literatury zostaje więc podporządkowany jakiejś etykietce, która ma ułatwiać, porządkować, przyciągać. Jaką mam dla nich odpowiedź na jesienną powieść? Czytajcie Elfride Jelinek, surową, bezwzględną i nieprzyjemną dla czytelnika. Pisarkę, która sprawi, że chłód jej języka wyrwie każdego spod ciepłego koca i postawi nagiego na samym środku Antarktydy, ale przynajmniej ocali przed ogłupieniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz