Warlikowskiego się albo lubi, albo nie. To jeden z tych reżyserów, którego dzieła wywołują zazwyczaj skrajne emocje. Niech każdy mówi, co chce, ale Anioły w Ameryce po prostu udały się Warlikowskiemu.
Spektakl znakomicie przedstawia współczesnych karierowiczów. Pokazuje ich samotność, zagubienie, lęki i słabości. Najbardziej jednak uwidacznia problem przynależności do wspólnoty, szczególnie do rodziny. Bo co ludziom po tym, że wszystko osiągną, skoro nie mają się z kim tym wszystkim cieszyć?
Anioły w Ameryce to analogia. Anioły można spotkać wszędzie. Mają te same dylematy, ścierają się z tymi samymi problemami, spotykają je te same przeciwności losu. Warlikowski doskonale pokazuje ich uniwersalność. Skąd zatem te kontrowersje wokół teatru Warlikowskiego? Nie każdy gotowy jest na taką interpretację sceniczną. Warlikowski lubi szokować. W jego spektaklu nie brakuje szorstkiego języka, nagości i łamania wszelkiego tabu. Jest dosadny, bezpośredni, trafny do bólu.
O klasie Warlikowskiego może świadczyć też obsada, która chce występować w jego spektaklu. W Aniołach można podziwiać (sic!) m.in. Stanisławę Celińską, Maję Ostaszewską, Magdalenę Cielecką, Andrzeja Chyrę, Macieja Stuhra, czy też Jacka Poniedziałka. Anioły to doskonałość w każdym calu. Zrozumie, kto zobaczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz